Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
58
F. ANTONI OSSENDOWSKI


— Naprzykład, czy mnie... kocha Wola? — doszedł cichy jej szept.
Uljanow drgnął i zacisnął zęby.
— Bo ja kocham Wolę... kocham, jak ojca, jak kochałam matkę... o, nie! kocham więcej — tak, jak Boga!
Przez zaciśnięte zęby odpowiedział:
— Niebardzo przekonywające porównanie!... Boga, Leno, niema! Jest to przestarzała idea, przypadkowo pozostająca w obiegu.
Oczu jednak nie podniósł na nią, bał się spojrzeć w jej źrenice, pełne błysków serdecznych.
— Dla mnie Bóg istnieje! Ja kocham Go, a obok Niego — Wolę! — szepnęła.
— Leno! — rzucił zduszonym głosem, jakgdyby wołanie o ratunek.
Nie widział, lecz domyślił się, że wyciąga do niego rączkę, drobną z dołeczkami nad każdym paluszkiem.
Porwał ją, pociągnął prawie brutalnie, uczuł przy swojej piersi bijące serce Leny, więc przygarnął ją do siebie i, mrużąc ciemne oczy skośne, wpił się ustami w jej zimne, drżące wargi.
— Twoja, twoja na całe życie, do ostatniego tchu!... — szepnęła z uniesieniem.
— Na całe życie! — powtórzył i nagle jakiś chłód zakradł się do piersi chłopca. Nie wiedział, czy poczuł fałsz w tych słowach gorących, czy złe przeczucie go tknęło.
Helena, jak prawdziwa kobieta, już planowała całe ich życie.
— Wola ukończy uniwersytet i stanie się adwokatem, bronić będzie tylko najnieszczęśliwszych, najbardziej pokrzywdzonych, jak naprzykład Darję, która poszła na tułaczkę; ja przestudjuję medycynę i będę leczyła najbiedniejszych i opuszczonych...
Dalszą rozmowę przerwał profesor Ostapow. Stanął na progu i zawołał:
— Chodźcie, przyjaciele, na kolację!
Po tej rozmowie z Leną Uljanow starał się każdą wolną chwilę spędzać u Ostapowych. Zarzucił nawet Marksa.