Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
44
F. ANTONI OSSENDOWSKI


— Nie, to ja ci mówię! — odparł chłopak poważnym głosem. — Wiem, że tak będzie, bo nasz lud jest dziki, krwiożerczy, nikogo i niczego nie żałuje, nie ma przywiązania do przeszłości, gdyż była ona dla niego, jak i teraźniejszość, — macochą; nie ma żadnych zasad i nie zna innej przeszkody, oprócz brutalnej siły, przed którą się tylko ugnie.
Więcej już nigdy o „Woli Ludu“ nie rozmawiali.
Aleksander wkrótce zaproponował bratu czytanie razem z nim dzieł Karola Marksa.
Książki te odrazu porwały Włodzimierza.
Porzucił dla nich ulubionych klasyków rzymskich i nie wertował wspaniałego „Realnego słownika klasycznych starożytności“ Lübkera, co czynił dla własnej przyjemności. Spieszył się teraz z odrobieniem niezbędnych lekcyj i zabierał się do Marksa, robiąc notatki i zapisując całe stronice własnemi myślami.
Gdy starszy brat ze zdumieniem patrzył na niego, mówił podnieconym, zachwyconym głosem:
— To wam potrzebne i — nic więcej! Tu — taktyka, strategja i niewątpliwe zwycięstwo!
— To dobre dla uprzemysłowionego państwa, a nie dla naszej „Rusi świętej“ z jej drewnianemi sochami, kurnemi izbami i znachorami! — zaprzeczał brat.
— To dobre dla walki jednej klasy przeciwko całemu społeczeństwu! — odpowiadał Włodzimierz.
W gimnazjum wszystko szło po dawnemu. Uljanow wciąż był pierwszym uczniem. Nawet gdyby nie był tak staranny i zdolny, łatwo by mu przyszło utrzymać się na tem stanowisku.
Koledzy pozostawali daleko za nim.
Niektórzy z nich nie wyszli poza ramy beznadziejnego mieszczaństwa. 16-to lub 17-to letni młodzieńcy lubowali się w pijatykach i hazardownej grze w karty; oddawali się rozpuście, czyniąc nocne wyprawy na przedmieście, do ciemnych uliczek, gdzie groźnie, zuchwale paliły się czerwone latarnie domów publicznych; romansowali obcesowo z pokojówkami, szwaczkami i przybywającemi do miasta dziewczynami wiejskiemi, poszukującemi zarobku.