Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
17
LENIN


Dlaczego urywa się pieśń nad rzeką? Dlaczego ten kupiec bije sternika i wykrzykuje na całe gardło ohydne słowa? Nie! Bóg nie jest miłosierny, bo nie dał wieczności temu, co jest piękne i radosne! A, może, On sam nie jest wieczny? Może żył niegdyś i był miłosierny? Teraz umarł i — niema miłosierdzia na ziemi?
— Boga niema... — przypomniał sobie słowa brata Aleksandra.
— Lepiej nie myśleć o tem — szepnął.
Bolesny grymas przemknął po okrągłej twarzy i zaczaił się w kącikach drżących powiek.
Na wsi popłynęły dni pełne wrażeń, nigdy niezapomnianych.
Z chłopakami wiejskimi Wołodzia zapuszczał się do lasu, na pola i na brzeg rzeki, gdzie dzieci kąpały się lub siedziały z wędkami, łapiąc ryby.
W lesie młody Uljanow polował. Sporządził sobie prawdziwy łuk i strzelał do ptaków. Czynił to pokryjomu przed matką, która ganiła go za to.
— Pamiętaj, synku, — mówiła, patrząc na niego surowym wzrokiem, — że największym skarbem, posiadanym przez ludzi, jest życie. Bóg w dobroci swojej wynagrodził niem istoty żyjące. Nikt nie powinien, nie obrażając Boga, zabijać ani człowieka, ani nawet najdrobniejszego owadu.
— Nawet komara, który tnie? — spytał chłopak.
— No... komar to — szkodliwy owad... — odparła trochę zmieszana matka.
— A wilk? niedźwiedź? — pytał dalej.
— To znowu — drapieżniki... — objaśniła głosem niepewnym.
— Czy niema ludzi szkodliwych, drapieżnych? — nacierał chłopak. — Słyszałem, że ojciec Makary nazywał rewolucjonistów szkodnikami, a komisarz policji, pan Bogatow, opowiadał, że cyganie są drapieżnikami... Powiedz, mamo!
Marja Aleksandrówna bacznie zajrzała w pytające oczy syna. Chciała coś odpowiedzieć, lecz zacisnęła usta i po długiem milczeniu szepnęła:
— Tego nie zrozumiesz teraz. Mały jeszcze jesteś. Z czasem dowiesz się o wszystkiem...
Nie pytał jej więcej, ale do ptaków strzelał tylko pokryjomu.

LENIN2