Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
374
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Dwa tygodnie spędził Grzegorz w wiosce i doczekał się sprawdzenia swojej przepowiedzi.
W kilka dni po bitwie chłopów z pogardzaną przez nich „biedotą“, czyli bezrolnymi, oderwanymi od włościaństwa ludźmi, późno w nocy, gdy w chatach dawno już zgasły światła, wtargnął do wsi konny oddział nowogrodzkiej „czeki“. Pobici i wyparci przez chłopów „łobuzy“ zbiegli do miasta, oskarżyli sąsiadów o pogwałcenie dekretów rządu i przyprowadzili ze sobą żołnierzy, dowodzonych przez komisarza, agenta „czeki“.
Pobudzono mieszkańców wioski i wywleczono z chat na wiec.
Przestraszeni słuchali groźnej mowy komisarza, mało co rozumiejąc, gdyż był to cudzoziemiec — Łotysz, źle władający mową rosyjską.
Zrozumieli jednak, że chodziło o „biedotę“ i jakiś kontrrewolucyjny zamach, dokonany przez chłopów. Zrozumieli ostatecznie, gdy komisarz kazał wszystkim stanąć w szereg i, odliczając każdego piątego, stawiał osobno.
Jeden z żołnierzy objaśnił:
— Towarzysze włościanie! Ci ludzie stają się zakładnikami i będą rozstrzelani, jeżeli nie wydacie swoich sąsiadów, którzy zabili bezrolnych towarzyszy, upominających się o ziemię...
— Ziemię daliśmy im... Oni obdzierali nas, zabierając krowy, konie, pługi... Niema takiego prawa! — zawołał stojący wśród zakładników komisarz wiejski.
— Jakto! — wrzasnął dowódca oddziału. — Nie wiecie, że własność prywatna została zniesiona na zawsze? Wszystko jest wspólne... No! będę liczył do trzech. Powiadajcie, kto z was brał udział w bitwie?
Chłopi opuścili głowy i milczeli posępnie.
— Raz... dwa... — liczył przejezdny komisarz, wyjmując z pochwy rewolwer.
— Trzy!
Nikt słowa nie wyrzekł. Stojący przy zakładnikach agent „czeki“ przyłożył lufę rewolweru do ucha komisarza wiejskiego i wystrzelił. Chłop z roztrzaskaną głową runął na ziemię.
Zrozumieli wieśniacy całą prawdę. Zaczęli wnet mruczeć do siebie i potrącać się łokciami.