Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
14
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Przybywszy do wsi, Wołodzia natychmiast wymknął się z chaty. Rodzice rozpakowywali walizy i kosze. Chłopak zaś pobiegł do lasu.
Słońce miało się już ku zachodowi.
Drzewa, okryte świeżemi, pachnącemi liśćmi, zrzucały ostatnie kwiaty i nasiona. Jaskrawa, zielona trawa, białe, żółte i niebieskie kwiatki wiosenne tchnęły aromatem. Mocny zapach jeszcze wilgotnej ziemi napełniał powietrze. Latały motyle, połyskujące muchy, huczące chrabąszcze i chybkie łątki. Śmigały wiewiórki po wierzchołkach sosen. Ptaszki fruwały dokoła, szczebiocąc, gwiżdżąc i uganiając się za owadami.
Chłopak stanął w zachwycie. Witał las, trawę, owady i ptaki.
Wszystko dokoła wydawało mu się pięknem, niezmiernie szczęśliwem, nieśmiertelnem.
Mimowoli zerwał czapkę i zatopił oczy w bezdennym błękicie pogodnego nieba.
— Bóg! Wielki, dobry Bóg!... — zawołał z wdzięcznością i rozrzewnieniem.
Brzmienie tego słowa przypomniało mu ojca Makarego i radcę kolegjalnego Bogatowa. Skrzywił się boleśnie, oczy zmrużył złośliwie i nacisnął czapkę zpowrotem.
Przeszedł las, plącząc się w pełznących przez ścieżkę korzeniach drzew, i wyszedł na wysoki brzeg rzeki.
Zarośnięty krzakami dzikich malin i kaliny urywał się niemal prostopadłym spychem.
Niżej, niewidzialne z poza gąszczu, dzwoniły i szemrały wybiegające na wąski piaszczysty brzeg fale.
Rzeka, rozlana szeroko aż hen. do kwadratów pól, ciągnących się od niskiego brzegu piaszczystego, od żółtych łach, dobrze znanych chłopakowi, a teraz ukrytych pod wodą, — płynęła spokojnie i majestatycznie.
Niby powiewne szaty aniołów i archaniołów, pięknie namalowanych na suficie kopuły katedralnej, — blado niebieska, różowa, złocista, zielonawa wstęga rzeki.
Chciał się rzucić do jej barwnych, pieszczotliwych strug i płynąć, płynąć daleko, ku słońcu, co rozpryskuje szkarłat i złoto, woła i pociąga ku sobie.