Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.






ROZDZIAŁ II.

Wiosna zbliżała się ku końcowi.
Wołga zrzuciła z siebie lodowe kajdany. Przepłynęły już pierwsze statki pasażerskie. Na rzece coraz częściej zjawiały się spływające z prądem tratwy. Przeleciały, dążąc na północ, ostatnie stada dzikich gęsi i kaczek.
Wołodzia przyniósł z gimnazjum cenzurę; były tam same piątki i rezolucja rady pedagogicznej, mianującej go pierwszym uczniem drugiej klasy.
Ojciec pogłaskał go po twarzy, matka ucałowała w czoło i rzekła:
— Jesteś moją pociechą i dumą!
Spokojnie i obojętnie przyjmował te pochwały.
Nie rozumiał nawet, za co go spotykają. Uczył się starannie, bo chciałby jak najprędzej wchłonąć w siebie naukę. Dawała mu się z łatwością. Szczególnie lubił łacinę i na własną rękę próbował czytać Cycerona, szperając w grubym słowniku Szulca lub prosząc o pomoc brata Aleksandra. Pomimo tych wszystkich zajęć zostawało mu sporo wolnego czasu. Czytał dużo, zachwycając się Puszkinem, Lermontowem, Niekrasowem; przewertował aż dwa razy „Wojnę i Pokój“ Tołstoja i połykał wprost niezliczoną ilość książek.
Dzielił je zwykle na dwie kategorje: babskie, czyli sentymentalne, bezmyślne, po których nic, oprócz pięknego brzmienia słów, nie pozostawało, i prawdziwe — gdzie znajdywał myśli, zapadające mu głęboko do serca i mózgu.
Czytać zaczął niedawno. Przeszkadzała mu przedtem ślizgawka.
Lubił szybki ruch i ciągłe panowanie nad swemi mięśniami, aby zachować równowagę.
Odrobiwszy lekcje, biegł na ślizgawkę na rzekę. Powracał znużony i senny. O czytaniu nie było mowy. Kładł się do łóżka i spał, jak zabity.