Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
315
LENIN


Spojrzał znacząco na Lenina i długo wytrzymywał ostry, badawczy blask czarnych oczu mongolskich.
— No, i cóż? — spytał Lenin.
— Pochowali się, jak krety pod ziemię, — szepnął, — lecz ja ich wytropię. Kazałem aresztować Wołodzimirowa...
— Mego szofera?! — wykrzyknął Lenin.
— Waszego szofera... On był w zmowie z zamachowcami — szepnął Dzierżyński. — Zresztą, przekonacie się wkrótce, towarzyszu. Zostawcie tylko tę sprawę mnie!
Lenin skinął głową i wzruszył ramionami.
Dzierżyński, nic nie mówiąc więcej, opuścił pokój.
Dyktator znowu pochylił się nad biurkiem.
Cicho skrzypiało pióro. Duże litery pisma wiązały się w krzywe, faliste linje, nad któremi, jak nad zaroślami krzaków, podnosiły się do wysokich drzew podobne — wykrzykniki, znaki zapytania i cudzysłowy bez końca.
Praca szła swoim trybem. Rewolucja proletarjatu nie dopuszczała zwłoki, chwiejności, obawy, cofania się, wzruszeń, pozbawiających równowagi.
Albo wszystko, albo nic! Albo zaraz, albo nigdy!
Lenin pisał... Szeleścił papier. Jak cykanie zjadliwego owadu cienko zgrzytało pióro.
W korytarzu i na dworze rozlegały się twarde, ciężkie kroki.
Zbrojni w karabiny i granaty Łotysze strzegli proroka wolności i szczęścia nędzarzy, gotowi w każdej chwili porwać, przebić bagnetem, rozszarpać śmiałka, wdzierającego się do kuźni promiennego jutra...