Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
283
LENIN


Z dziedzińca i od zabudowań folwarcznych dochodziły zgiełkliwe krzyki i wycie chłopów.
Baby, podburzone przez Gusiewa, szalały. Łamały meble, tłukły lustra, niszczyły fortepian, wyrywając struny, wykręcając klawisze, zdzierając obicie mebli, draperje, kobierce.
Wreszcie wybiegły, dźwigając worki ze zdobyczą.
— Spalić tę starą szopę! — krzyknął nagle Gusiew, miotający się w tłumie.
Ktoś wsunął palącą się żerdź pod okap drewnianego dachu, inny polał naftą ścianę i podpalił. Języki płomieni zaczęły lizać sczerniałe, suche deski starej budowli, dym wyrywał się ze szczelin pomiędzy belkami i poszyciem krokwi. Upłynęło kilka minut i cały budynek stanął w ogniu.
— Zatarasować drzwi! — wrzasnął jakiś głos kobiecy. — Niech się upieką w swojej norze wrogowie ludu! Szczury żarłoczne!
Spokojni i nawet potulni chłopi, nabożni, lubujący się w tajemniczych książkach religijnych, zasłuchani nie tyle w znaczenie, ile w sam dźwięk poważnych, majestatycznych, uroczystych słów starej, słowiańskiej mowy cerkiewnej; baby i dziewki wiejskie, garnące się niemal codziennie do dobrej, łagodnej staruszki, aby pożalić się, popłakać nad swoim losem niewolnic, dręczonych, poniewieranych przez pijanych mężów i ojców, poradzić się w chorobie dzieci, dostać zapomogę, napisać list, lub skargę do władz; starcy, którzy przychodzili przed każdem świętem do dworu, aby pogwarzyć z „panem“ o sprawach domowych, wysłuchać objaśnień niezrozumiałych, zawiłych zarządzeń gubernatora, policji, urzędu skarbowego, wyprosić krowę, lub konia dla zubożałego sąsiada, — wszystkich ich tej nocy zimowej ogarnął szał.
Tłum krzyczał, wył, gwizdał, śmiał się dziko, bezmyślnie.
Spoglądając na szkarłatne płachty płomieni, z hukiem miotających iskry i czerwone węgle, na słupy czarnego i białego dymu, na łunę, pląsającą na ciemnem niebie, słuchając trzasku desek i krokwi, żałosnego brzęku pękających szyb, czując na sobie gorący dech ognia, szybko pożerającego starą siedzibę Bołdyrewych, — tłum przewalał się niespokojnie z miejsca na miejsce, klął i bluźnił.