Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
245
LENIN


stary, o zbiedzonej twarzy wieśniak. Miał na sobie porwany kożuch i czapczynę, z której wyzierały kłaki brudnej waty. Zwichrzona, szczeciniasta broda, z zaplątanemi w niej źdźbłami słomy i resztkami jakiegoś jedzenia, okrywała ciemną, węglem i kurzem zawalaną twarz aż do oczu. Malutkie, wylękłe, chytre oczki biegały niespokojnie i ciekawie.
Zdjął czapkę i zbliżył się do Lenina.
— Wysokorodny panie... — zaczął.
— Skądże wiecie, że jestem wysokorodny? — przerwał mu Lenin.
— Jakżeż inaczej — naczelnikiem teraz jesteście... — odpowiedział.
— Włóżcie czapkę, towarzyszu, bo naczelnikiem jesteście wy, nie ja! Z pewnością, pracujecie, jako ładownik węgla na kolei?
— Jakbyście wiedzieli, ładownikiem jestem...
— Cóż chciecie mi powiedzieć? — zapytał Lenin.
— Gadali ludzie, że Lenin nosi na głowie koronę złotą, a w ręku trzyma „białe pismo“... — mruknął. — A teraz sam widzę, że szczekali tylko. Ani korony, ani pisma...
Lenin zaśmiał się.
— Korony nie noszę, bo jakżebym ją nosił, kiedy sam chcę zerwać ją ze wszystkich cesarzy świata? A pismo mam — jest nim wolność dla was, towarzyszu, szczęśliwe życie, równość! Nie potrzebujecie teraz przed nikim zdejmować czapki, nikogo się lękać. Wy jesteście sami „solą ziemi“, jej gospodarzem!
— To już nie mam stać bez czapki przed moim naczelnikiem? — spytał chłop.
— Pocóż robiliście to?
— Bo gdy nie zdejmowałem czapki, bił mnie w ucho i strącał ją — odparł chłop. — Kiedyś tak mnie uderzył, że krew trysnęła i na lewe ucho nie słyszę...
Lenin zamyślił się na chwilę i krzyknął:
— No, to idźcie do tego „naczelnika“ i uczyńcie z nim to, czego doznaliście od niego, a — dobrze! Nie żałujcie pięści!
— Ho — ho — ho! — wyli słuchacze i śmiali się, widząc, że chłop biegł już z podwórza i, zaciskając ogromne, twarde pięści, ryczał: