Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
242
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Narazie chciał kazać, aby usunięto tę gromadę ludzi, lecz po chwili pomyślał, że są to ci, którzy najszybciej rozniosą po mieście potrzebne wieści. Należało uczynić tak, aby mogli potwierdzić zwycięstwo partji. Podniósł głowę i wesołym głosem krzyknął:
— Towarzysze! Zajrzyjmy w oczy ciemiężców naszych! Do katedry!
Szybko zbiegł po stopniach i wszedł do przedsionka świątyni.
Ludzie tłoczyli się przed nim, milknąc i żegnając się nabożnie.
Lenin wkroczył do kościoła w czapce, a za nim szli komisarze, fińscy strzelcy, prowadzeni przez Chalajnena, i żołnierze, a nikt nie obnażył głowy.
Tłum skamieniał i ze zgrozą patrzał na bezbożników. Gdyby kościół był przepełniony ludźmi, Lenin nie uczyniłby tego, bo nie potrafiłby uprzedzić wybuchu oburzenia. Z tą gawiedzią eskorta dałaby sobie radę, więc nie obawiał się i postanowił dać pierwszą naukę. Skutki jej i doniosłość dla przebiegu „wiecznej rewolucji“ obmyślał na wygnaniu syberyjskiem, po więzieniach i na emigracji zagranicą.
Los sprzyjał mu.
Otwarły się złote podwoje „bramy cesarskiej“ w wielkim ołtarzu, i duchowieństwo w rytualnych szatach, z krzyżami w rękach i ewangelją, niesioną na głowie przez opasłego arcydiakona, wyszło na spotkanie nowych władców stolicy.
Lenin stanął i pogardliwie spoglądał na popów, śpiewających i dymiących kadzielnicami.
— Albowiem rzekł Chrystus, Zbawiciel nasz: „Każda władza od Boga jest...“ — zaczął proboszcz katedralny przemówienie swoje, ze zgorszeniem i strachem patrząc na małego barczystego człowieka w robotniczej czapce, z pod daszka której pytająco i przenikliwie błyskały zmrużone oczy mongolskie.
— Dość tej komedji! — dobitnie rzekł Lenin. — Władza pracujących nie jest od żadnego z istniejących bogów, tylko — od warsztatów i pługów, z potu i krwi! Dość tego! Nie znamy waszych bajek o bogach. Nie potrzebujemy tego