Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
236
F. ANTONI OSSENDOWSKI


na froncie. Miał to być czerwony dzień, w którym krew musiała występować z ziemi, tryskać z ciał mordowanych wrogów ludu, spływać z nieba. Dzień skupienia poważnego, zimnej zemsty, wobec których nie pozostawało ani chwili czasu na rozpustę.
Już szczęki ścisnął, aż mięśnie się poruszyły koło uszu, już chciał krzyknąć, gdy nagle jeden z marynarzy, tuląc do siebie nagą dziewczynę, zawołał:
— Cha! Cha! Towarzysze! Zabawcie się z nami... Hulaj, dusza — dziś żyjemy, jutro gnijemy... Hu — ha! Mańka, ugaszczaj gości!...
Frunze spojrzał na przybladłą twarz Antonowa i błysnął oczami. Hamował zrywającą się w nim burzę na widok spodlenia proletarjatu, ich zgniłych, dzikich namiętności, poza któremi nie istniało nic oprócz zachcianek ciała.
— Jeść, pić i oddawać się rozpuście — to ich ideał, — myślał oddany komunizmowi Frunze. — Najlepsze, najśmielsze umysły pracowały dla wyzwolenia proletarjatu, tysiące bojowników o nową erę w historji ludzkości zginęły w więzieniach, w kopalniach syberyjskich, przykuci do taczek, na szubienicy i w policyjnych zakamarkach, gdzie duszono rewolucjonistów i zabijano jak psy wściekłe! Dla kogo wszystkie te ofiary bez liku? Dla tych zdziczałych, bezwstydnych zwierząt, dla prostytutek nagich, rozpustnych?
Antonow myślał inaczej, prościej i potężniej:
— Psy i suki! — mruczał. — Gdybym mógł, kazałbym postawić ich pod ścianę i strzelałbym z Kolta w łeb każdemu i każdej!
Porwał go gniew namiętny, niepohamowany. Musiał zerwać go na czemś, rozproszyć, ukoić.
Obrzucił pokój wzrokiem zamglonym, bo krwią zaszły mu oczy.
Spostrzegł obrazy święte, wiszące w ciemnym kącie.
Zbolała, surowa twarz Bogarodzicy Kazańskiej i słodkie wszystko wybaczające oczy Chrystusa błogosławiącego występowały z półmroku.
Antonow nagle zbladł jeszcze bardziej, drżącemi palcami przetarł okulary i jął wpatrywać się w obrazy, jakgdyby po raz pierwszy widział je.
Myśl pracowała usilnie: