Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
231
LENIN


— Grabcie, brachy, zagrabione! — wrzeszczał blady robotnik, bagnetem dziobiąc posążek amora z malachitu.
Trzask niszczonych mebli, łoskot zrzucanych obrazów, w kamieniu rzeźbionych wazonów, posągów, zegarów z bronzu łączyły się z krzykiem i przekleństwami rabusiów, wszczynających kłótnię i bijatykę o zdobycz.
Żołnierze strzelali do pięknych głowic kolumn marmurowych, selenitowych i malachitowych, bili kolbami w zwierciadła i obrazy, w kamienne blaty stołów, w połyskujące emalją i mozaiką szafki, biurka; bagnetami rozpruwali kobierce, makaty chińskie, japońskie, tureckie; strącali na posadzkę portrety w ciężkich ramach złotych, uwieńczonych koronami cesarskiemi.
W małym gabineciku wisiał samotny portret Aleksandra III-go.
Tłum, wbiegłszy, stanął, zdjęty przerażeniem.
Z mroku spoglądało ciężkie, nieruchome oblicze cara.
Zimne, niebieskie oczy, zdawało się, żyły.
W czarnym mundurze, z samotnym, białym krzyżykiem św. Jerzego na piersi, na którą spadała długa, szeroka broda, car stał z ręką w zanadrzu i patrzył surowo, przenikliwie.
— Aleksander Aleksandrowicz, imperator... — rozległ się głos, w którym brzmiał strach. — Srogi był car... Aleksander III, ojciec Mikołajki...
— Kat! Morderca chłopów i robotników... Tyran! — krzyknęli inni. — Bić go!
Zwleczono portret z ściany, połamano ramy. Dziesiątki rąk chwytały płótno malowidła, wpijały weń palce, drapały, łamiąc i wykręcając sobie paznogcie, aż krew plamić zaczęła blade oblicze cara.
Rozwścieczona tem stara baba, owinięta w jedwabną kotarę, zrabowaną przed chwilą, skoczyła obydwiema nogami i przerwała płótno. Ze zgrzytem odrywały się twarde, sztywne pasma portretu. Pozostał tylko skrawek z kawałkiem czoła i jednem surowem, przenikliwie połyskującem okiem.
— Patrzysz jeszcze na nas?! Grozisz?! — piskliwym wściekłym głosem krzyknął stary robotnik z karabinem na