Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
228
F. ANTONI OSSENDOWSKI


— Dogodziłem dziewce, oj, dogodziłem... a, może, to córka jakiegoś generała? Wysokorodne pokrewieństwo... Cha — cha — cha!
Uczynił bezwstydny ruch i nagle krzyknął:
— Stawajcie w ogonek! No, kto pierwszy? Generalska córka czeka... całkiem gotowa!
Tłum, śmiejąc się i mrucząc, prawie bezwiednie spełnił ohydny rozkaz, tłocząc się i ustawiając w długą kolejkę. Do furgonu wskoczył wyrostek o jednem oku, bez czapki. Nie miał butów na nogach. Z prawej stopy zwisały brudne szmaty porwanej onuczy.
— Bogaty narzeczony dostanie się tej dziewce! — wołano w tłumie.
— Cha — cha — cha! — ryczeli żołnierze.
Ktoś gwizdnął przeraźliwie, włożywszy palce do ust.
Nagle powstało zamieszanie.
Grzegorz Bołdyrew roztrącał tłum i, błyskając oczami, przedzierał się do furgonu. Wskoczył do wozu i zniknął za zwisającem płótnem.
— Spieszno mu... Patrzcie-no, jaki płomienny! — wołano dokoła. — W ogonek stawaj! Nie ustąpimy... po sprawiedliwości trzeba, bez szulerki!
Wybuchnął śmiech, żarty i wyzwiska zgniłe, straszliwe.
Urwały się po chwili. Z furgonu wypadł jednooki wyrostek, i potoczył się po stratowanym, topniejącym śniegu, niby wyrzucony kloc drzewa.
Na furgonie zjawił się Grzegorz.
Trzymał w ręku rewolwer. Patrzył groźnie i krzyczał.
— Kto się waży dotknąć tej kobiety — temu łeb rozwalę! Hańba! Walczący o wolność proletarjat gwałci kobietę bezbronną! Wstydźcie się, obywatele!
Tłum znieruchomiał, umilknął, przyczaił się.
Jednak trwało to krótko. Rozległ się drwiący głos:
— Proletarjat nie zna hańby! To burżuazyjny przesąd!
Grzegorz Bołdyrew nie spostrzegł, że stojący w pobliżu niego żołnierz ukradkiem podniósł karabin i z rozmachem uderzył go kolbą w pierś. Jak rażony piorunem, młodzieniec padł na wznak, znikając we wnętrzu furgonu.