Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
213
LENIN


szczająca front, wiecująca nad każdym rozkazem dowództwa i znęcająca się bezkarnie nad oficerami, nie może wstrzymać tak silnego przeciwnika, jak Niemcy. Obawiał się tylko tego, żeby Rosja nie odpadła od sprzymierzeńców w sposób hańbiący i nie została zgnieciona przez wroga zewnętrznego, wciągnięta w wir wojny domowej, o przebiegu nieobliczalnym w skutki.
Szedł, kierując się ku Litejnemu prospektowi, skąd nie dochodziły jeszcze żadne odgłosy bojów ulicznych. Widział wyraźne chmury, gromadzące się nad ojczyzną i usiłował znaleźć dla niej możliwe drogi ratunku i nadziei.
Te myśli przysłoniły przed nim nieuniknioną, zawsze ciężką i przykrą rozmowę z żoną. Wiedział, że tak będzie, bo powtarzało się to coraz częściej i gwałtowniej.
Uświadamiał sobie, że sam dawał powód do zajść domowych, nie widział dla siebie usprawiedliwienia i to gniewało go i sprawiało przykrość.
Szczególnie dręczyło go przekonanie, że, mimo mocnego postanowienia, nic nie mógł zmienić w swojem życiu. Był bezsilny, bezradny wobec nastroju, który ogarnął go przed trzema laty i pozbawił woli. Pojmował całą śmieszność, bezcelowość, nietrwałość sytuacji, w jaką popadł w okresie nagłego podniecenia i podrażnienia nerwowego.
— Choroba, szał, ale nic na to nie poradzę... — szeptał do siebie w chwili wyrzutów sumienia.
Zamyślony doszedł do Litejnego prospektu, biegnącego od wybrzeża rzeki do śródmieścia.
Nie zdołał jednak przejść stu kroków, gdy z dachu najbliższego domu niespodziewanie rozległ się suchy turkot kulomiotu.
Bołdyrew podniósł głowę, lecz nic nie spostrzegł. Dochodził go tylko zdyszany szczęk karabinu maszynowego i głośne echo, odbijane od domów, stojących na przeciwległej stronie ulicy.
Sypały się czerwone odłamki cegły i kawały tynku, rozpryskującego się w kłęby białego kurzu; z brzękiem pękały szyby i z wyższych pięter spadały na chodnik drzazgi potrzaskanych ram.
Kulomiot umilkł, a wtedy we framugach wybitych okien zjawili się ludzie i dali salwę, mierząc wysoko.