Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
178
F. ANTONI OSSENDOWSKI


podszepnęły przodkom pana takie okropne nazwisko! King? Król!! Pomyśleć tylko!
Amerykanin parsknął śmiechem.
— Nie wiedzieli staruszkowie, że ich marnotrawny potomek będzie miał tak bardzo radykalnego znajomego — zawołał, pykając gęstemi kłębami dymu. — Pojedziemy dziś na Utokulm. Straszna spiekota, z pewnością, nie spotkamy tam nikogo. Obawiam się tylko, że panu, Mr. Lenin, będzie gorąco w tem ciemnem ubraniu?
— Bynajmniej! — odpowiedział wesołym głosem Włodzimierz. — Ponieważ posiadam tylko jeden garnitur, więc, wkładając go dziś, zapowiedziałem mu, żeby był przewiewny i lekki, jak chiton grecki!
King znowu otoczył się dymem i śmiał się głośno.
Zębatą kolejką elektryczną podnieśli się na sam szczyt. Z żelaznej werandy hotelu rzucili wzrok na leżący przed nimi krajobraz.
Biało-żółta plama Zurychu, niby kreci kopiec na brzegu niebieskiego jeziora, zielona dolina Limmatu, łańcuchy gór, skrzących się śniegiem; mgły złociste i fioletowe; majaczące w oddali, spowite chmurami, białe, mętn eturbany olbrzymów górskich, lazurowe niebo i srebrne lśniące obłoki na niem — wszystko to wchłaniały zachwycone dusze.
Milczeli, zapatrzeni w nieogarnioną okiem, wspaniałą, wielobarwną paletę wielkiego mistrza — natury.
Mr. King westchnął i rzekł cicho:
— My nie mamy takich krajobrazów w Stanach Zjednoczonych! Prawie wszędzie koleje tną ziemię, horyzont zasłaniają dymy fabryk, kopalni, stacyj elektrycznych. Muszę co pięć lat przyjeżdżać tu, aby odpocząć od wściekłości życia amerykańskiego. Przywożę tu swoich synów, niech uczą się kochać naturę i rozumieć, że jej odwieczna praca i energja wspanialsza jest i potężniejsza od wysiłków ludzkich!
Lenin uśmiechał się zagadkowo.
Gdy Amerykanin umilkł, rzekł drwiącym głosem:
— A ja, patrząc na tę panoramę, taką łagodną, spokojną, szczęśliwą, widzę w oddali, ot tam! — na wschodzie puste, nagie płaszczyzny Rosji, góry przez nikogo nie zamieszkałe,