Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
172
F. ANTONI OSSENDOWSKI


— No, jak tam sprawa wasza? — spytał go Lenin obojętnie.
— Skończona... — odpowiedział, uśmiechając się łagodnie.
— Widzę, że dobrze poszło? — rzekł Włodzimierz. — Zwolnili was?
Chłop chytrze spojrzał na mówiącego i szepnął:
— Wyrok śmierci...
Lenin drgnął i podniósł na niego zdumione oczy. Nie spostrzegł najmniejszego wzruszenia i niepokoju na ogorzałej, głębokiemi, niby brózdy na roli, zmarszczkami pociętej twarzy chłopa.
Stał wyprostowany i palcami rozczesywał rudawą brodę, spadającą mu na pierś.
Uśmiechnął się z jakimś dziwnym wyrazem na twarzy i cicho spytał:
— W Boga i Syna Bożego wierzysz?
— Boga nie znam, a Jezusa z Nazarei poważam, bo strachu napędził możnym i nieprawym — odparł Lenin, z wymuszonym śmiechem.
— Boga znać nikt nie może, Jego potrzeba czuć! Głęboko ukrył się On w człowieku, bracie... oj, głęboko! A człowiek, to mocna rzecz, potężna... Przez jego skorupę nawet Bogu nie łatwo się przedostać!
Pomyślał chwilę i dorzucił:
— Dobrze to, że Chrystusa poważasz... pochwalam!...
— Zaco? — spytał Lenin, dziwiąc się sobie, że o obcych mu pojęciach podtrzymuje rozmowę.
— Zato, że czujesz w człowieku najnędzniejszym jaśniejącego Boga!... Syn ubogiej dziewicy, o której sąsiedzi z pewnością sobie powtarzali ohydne, sprośne rzeczy, i nagle — Syn Boży! Nikt nie wiedział, dlaczego jest Synem Boga, Sam też objaśnić nie mógł, a wierzył w to, inni też uwierzyli i wierzą wieki całe... Dlatego tak się dzieje, że każdy człowiek jest Synem Bożym, bratem Chrystusowym...
— I Zbawicielem, do którego modły zanoszą ludzie ciemni, ulegając namowom popów! — dodał Lenin ze złym śmiechem.
— Nie, miły człowieku, nie! Zbawiciel był jeden... A wiesz, dlaczego?