Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
125
LENIN


— Wieki przeminą — myślał Uljanow — i nic z tej twierdzy skalnej nie pozostanie! Siwe, spienione morze wdzierać się pocznie tam, gdzie teraz skrzętny rolnik ziarno rzuca na rolę zoraną. O, gdyby wiedziało morze, czego chce i do czego dąży! Podwoiłoby wysiłek, pomnożyłoby szeregi fal potężnych i zdobyłoby za jednym zamachem to, na co teraz, walcząc bezmyślnie, wieki całe trawi. Nie tak czynię ja! Przebijam i drążę pierś starych pojęć i marzeń, odrywam od nich skałę po skale, połać po połaci, lecz wiem, że za tą przegrodą leży odłogiem nizina. Chcę zdobyć ją, zalać falami moich myśli i nową twierdzę wznieść, potężne zamczysko, którego zdobyć nie potrafi nikt, nikt!
Tymczasem fale odbiegały. Już nie docierały do skalistych przylądków i ciemnych zatok; ukojone, omdlewające lizały kamieniste łachy, rozbijały się bezsilnie o ostre krawędzie raf poszczerbionych i odchodziły dalej, coraz dalej, znikając w białej zwarze morza, w skotłowanej mgle, w szalonym tańcu spienionych bałwanów, nad któremi miotały się i szybowały mewy, krzycząc jękliwie:
— Szał! Szał! Szał!
Wtedy wzrok wytężał i szukał blizn na skałach, ran, zadanych kipielą przypływu. Nic nie dostrzegał... Nic!
Spych granitowy stał niewzruszony, potężny i dumny, pierś wystawiając kamienną, urągając morzu i wichrom.
Powiew bryzy zalatywał tu, szemrał wśród suchych, twardych traw, syczał po szczelinach i rozpadlinach głębokich:
— Nie siła, lecz czas! Czas! Czas!
Uljanow ręce zaciskał, chciał grozić, przeklinać i miotać słowa nienawiści, lecz nie mógł i milknął, oczarowany, oniemiały.
Zapalały się na morzu i płonęły, sunąc od horyzontu aż do wąskich wybrzeży żwirowych, — smugi światła cudnego.
Różowe, zielone, złociste — o świcie, szkarłatne i fioletowe — w godzinę zorzy wieczornej, okrywały, pieściły, koiły morze wzburzone, gniewne bez przyczyny, bez wytchnienia.
Milkło, pluskało pokorne, obezwładnione, łagodnie namiętne, szemrało cicho, szeptało gorąco, a rzewnie, niby tajemnicę powierzając niemym, skałami najeżonym brzegom: