Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
82
F. ANTONI OSSENDOWSKI


— Nie! Na rękę nam to. Przez nią dowiadujemy się, co zamierza czynić przeciwko robotnikom dyrekcja fabryczna.
— A—a! — przeciągnął Uljanow. — Nie trzeba jej bronić tych miłostek.
Powiedział to i uczuł wielką przykrość. Zdał sobie sprawę, że był o Naścię zazdrosny.
— Odprowadzę was do domu, towarzyszko! — szepnął, podchodząc do niej.
Spojrzała na niego ostro i, błysnąwszy oczami, odpowiedziała leniwie:
— Dziękuję...
Długo chodzili po ciemnych ulicach przedmieścia, doszli do lasu w Palustrowie i już przed świtem stanęli przed małym, drewnianym domkiem.
— Tu mieszkam... — rzekła, przeciągając się. — Jutro niedziela, można spać, ile się zmieści...
— A prawda! — zawołał. — Jutro niedziela.
Naścia nic nie odpowiedziała. Zapukała w okienko. Zaspana, rozczochrana kobieta z dzieckiem na ręku, uchyliła drzwi i warknęła:
— Psia krew! Nastraszyłaś mnie. Myślałam, że to znów policja...
Dziewczyna, nie żegnając Uljanowa, weszła do sieni i już z jej mroku skinęła na niego głową.
Wszedł. Słyszał, jak zgrzytnął klucz w zamku, ciemność otoczyła go, lecz wkrótce uczuł, że mocne, gorące ramię otoczyło go i popchnęło ku drzwiom.
Szybko się odwrócił, pociemku odnalazł zwinne ciało Naści, przycisnął do siebie, zaczął całować usta, policzki, szyję i miękkie włosy, ciężko oddychając i szepcąc słowa pogmatwane, niewiadomo skąd przychodzące mu na pamięć.
Weszli do małej izdebki, nic nie mówiąc do siebie...
Uljanow opuścił chałupę, dopiero koło drugiej popołudniu.
Czuł znużenie, jakiś niesmak, pogardę do siebie i żal.
Zaczął, jak zwykle, analizować swój nastrój.
— Tfu, do djabła! — mruknął. — Piękna samica, niema co mówić! Mało takich po ziemi chodzi... Śmiała jest, o nic nie pyta i niczego nie żąda... Tylko poco ja się wdałem w taką historję? Nie będę mógł teraz mówić przy niej spo-