Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uczciwego rozumu, czynami swemi pokierują. Niech padną świątynie, niech w gruzach legną miasta, w płomieniach zginą fabryki; niech w pustynię się obrócą nasze pola żyzne, stratowane kopytami koni, i kołami lawet armatnich, niech zmarnieje wasza praca krwawa, znojna, — to nic, bo to się odrobi, odbuduje, lecz zabić w sobie ducha Bożego, czyż pozwolicie, dobry panie Gillet?
Głos proboszcza potężniał i brzmiał jak pobudka:
— Gdyby posłano was na podbój nowych ludów, wołałbym na cały głos: „nie idźcie i synów swoich nie dawajcie na nieprawe dzieło!“ Teraz inaczej! To nas zamierzają podbić, duch nasz wolny spętać, okuć kajdanami posłuchu przed narzucającem swoją wolę państwem, gdzie siłą pięści podzielono wszystkich na rządzących i na bierne, pokornie uległe stado! Jeśli nawet Chińczycy, Hindusi i murzyni bronią wolności swego ducha, wiary, tradycyj, to cóż możemy innego uczynić my — naród, którego niewiasty zrodziły Joannę d’Arc, tylu wielkich królów, pisarzy, myślicieli, rewolucjonistów, reformatorów życia i pojęć?! Powiedźcie, powiedźcie, mój dobry sąsiedzie!
W głosie księdza zadrgały namiętne nuty.
Nesser ze zdumieniem spojrzał na Gramauda.
— No, no... — szepnął reporter. — Jak to taki księżyna wiejski śmiele sobie poczyna z drapieżną polityką kolonjalną! A to rzucanie do jednej kupy — świętej dziewicy z Orleanu, reformatorów życia i rewolucjonistów! Ha! To — zabawne! Bardzo zabawne!
Sanskrytolog milczał. Opuścił powieki; po twarzy jego błąkał się pogodny i tajemniczy uśmiech.
— Chodźmy!... — szepnął po chwili.