Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze! — rzekł reporter i zaczął się ubierać.
Szli zygzakowatemi załamaniami rowów, do których ściągano rezerwy wirtemberczyków, bo gwardja zajęła już okopy pierwszej linji. Dziennikarze odrazu zrozumieli, że przygotowuje się wielki atak. Ciężkie haubice, ryczące zdaleka, torowały drogę piechocie, rozsadzając potężnemi granatami okopy Francuzów i Anglików. Można było wyraźnie widzieć wyrzucane wysoko słupy ziemi, obłoki żółtych dymów, odłamki belek i betonu, poszarpane worki z piaskiem i jeszcze jakieś ciemne strzępy, które mogły równie dobrze okazać się kawałkami drzewa, kamieniami lub też ludźmi.
Nad rowami, któremi posuwali się dziennikarze, z przeciągłym świstem przelatywały kule i wyły pociski francuskich bateryj, przecinających drogi dla wysyłanych z rezerwy pułków. Wkrótce znaleźli się w obszernym blindażu o grubem sklepieniu betonowem, okrytem warstwą ziemi, potężnem belkowaniem i stosem worów, wypchanych piaskiem. Nad tem wszystkiem wystawały podobne do kominów peryskopy obserwatorów. W tem bezpiecznem schronisku ukrył się sztab korpusu, przeznaczonego do ataku. Generała otaczał tłum dowódców pułków i bateryj. Słuchano ostatnich rozkazów.
— Pamiętajcie, panowie oficerowie, że sam kajzer patrzy na was! — zakończył swoją mowę generał.
Spostrzegłszy amerykańskiego dziennikarza, zbliżył się do niego i rzekł jakimś dziwnie smutnym głosem:
— Musimy zdobyć Messines. Taka jest wola cesarza.
Nesser zrozumiał, że generał nie wierzy w powodzenie rozpoczynającego się ataku. Zajrzał w szkła peryskopu. Dwieście kroków zaledwie oddzielało