Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nazajutrz będzie spał inny człowiek, którego on, spewnością, nigdy w życiu nie widział. Przyjezdny kupiec z prowincji, może... Ani szafa, ani biurko, ani nawet zwierciadło, ta głupia tafla szkła, która musiałaby, do stu djabłów, przechować odbicie twarzy dawnego mieszkańca! nigdy nie opowiedzą nowemu lokatorowi, co robił, o czem myślał i co czuł jego poprzednik... Samotność! Z temi myślami reporter wsiadł do taksówki. Ledwie wymówił jednak nazwę ulicy i hotelu, wzdrygnął się i z przerażeniem zawołał:
— Nie! Proszę jechać do redakcji „Hałasu Ulicy“!
W drodze uspokoił się nieco, bo wywołał w pamięci ruchliwą postać kulistego szefa, jego czerwoną twarz i łysą głowę, perlącą się drobnemi kropelkami potu. Uśmiechnął się nawet, bo przypomniał sobie w tej chwili dowcipną dykteryjkę, puszczoną o Rumeurze przez sekretarza redakcji.
Rumeur, jak wszystkim było wiadomo, przez dłuższy czas przebywał w Algierze, o czem sam redaktor nie lubił zresztą wspominać. Nikt dokładnie nie był poinformowany, czem się trudnił czcigodny kierownik brukowca paryskiego w kolonjach. Ktoś wprawdzie twierdził, że Rumeur założył tam szynk w porcie i spajał marynarzy; inny przysięgał na wszystkie świętości, że obecny redaktor był listonoszem w ciągu dnia, a w nocy — przewodnikiem turystów po tajemniczych zakamarkach i zakazanych dzielnicach miasta; złe języki niedwuznacznie przebąkiwały, że w głębi Algieru rząd zbudował przed laty jakieś wyjątkowo surowe więzienie. Nikt jednak nie mógł wyświetlić prawdziwych powodów zagadkowego pobytu swego szefa w północno-afrykańskich dominjach.