Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z trzech inteligentnych mieszkańców małej, spokojnej wioski — lekarz i były oficer — lepiej od innych oceniał sytuację Francji.
— Co oni sobie myślą ci panowie z głównej kwatery? — wołał podrażnionym głosem do księdza Chambruna. — Nie trzeba być nawet strategiem, aby zrozumieć, że Kluck zamierza całym ciężarem swojej armji zwalić się na Paryż, angażując nasze skrzydła i zmuszając nas do odsłonięcia centrum... Tymczasem z naszej strony wyczuwam równocześnie operację oskrzydlenia Niemców. Genjalny czy szalony to plan?
Ksiądz Chambrun kiwał głową i nic nie odpowiadał. Nie znał się na tych rzeczach i głosu nie zabierał. Wysłuchawszy wszystkich zarzutów, wyjaśnień i kombinacyj wojowniczego lekarza, odpowiadał zwykle:
— Duch francuski jest giętki, zdolny do tworzenia nawet w chwilach niebezpieczeństwa... Cała historja nasza dowodzi tego, doktorze.
— Ależ, mój proboszczu! — oburzał się lekarz. — Czyżby ksiądz myślał, że najgenjalniejszy Francuz byłby zdolny myśleć nad wynalazkiem przyrządu, gaszącego pożar w chwili, gdy płomień już się wyrywa z pod strzechy jego domu?!
— Kto wie? kto wie? — szeptał ksiądz. — Historja zna takie przykłady...
Gramaud słuchał i milczał. Ten człowiek, zatopiony zwykle w półśnie, obcujący, zda się, wyłącznie z echami dawno przebrzmiałych dziejów, z cieniami zgasłych epok, porywów ich ducha i myśli, zmienił się do niepoznania. Zaczął od tego, że spakował wszystkie swoje rękopisy i książki do dużej