Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie wiedząc, poco to czyni, reporter odsłonił pierś pułkownika. Skrwawiony, poszarpany mundur; zerwany, zwisający naramiennik pasa...
— Pułkownik został ugodzony odłamkiem szrapnela... — objaśnił lekarz.
Reporter nie miał sił oderwać oczu od spokojnej twarzy Brice’a.
— Kule omijają go... — przypomniał sobie nagle opowiadanie Houstona.
— Kule omijają go! — zawołał przeraźliwie.
Jakiś lęk, a jednocześnie zdumienie dręczące i potrzeba protestu i oskarżenia kogoś porwały go i pozbawiły zwykłego spokoju i obojętności. Był nieprzytomny prawie.
— Kule omijają go! — powtórzył jeszcze głośniej, niby wyzwanie rozpaczliwe.
I znowu:
— Kule omijają go...
Powtarzał to bez przerwy i kurczowo wpijał się palcami w skrwawiony koc. Adjutant ze współczuciem ujął reportera za rękę i prowadził ku samochodowi, mówiąc:
— Pan, zapewne, był przyjacielem pułkownika?... Świetny, odważny oficer, znany powszechnie!
— Kule omijają go... — szepnął bezdźwięcznie Nesser i, jak bezsilne dziecko, pozwolił się wsadzić do samochodu.
Jechał drżący, blady, skulony. Usta jego poruszały się ciągle, lecz adjutant nie mógł pochwycić brzmienia słów. Były to raczej myśli, żądające rozpaczliwych lub namiętnych krzyków. Głos ludzki i usta nie miały jednak siły i odwagi wydać ich, bo