Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

może nie znały ich nawet. Nesser uspokoił się dopiero wtedy, gdy samochód stanął i tłum oficerów otoczył przybywających.
— Marszałek kazał mi sprawdzić, dlaczego nie wykonano manewru, wskazanego w rozkazie polowym Nr. 8? — pytał adjutant.
— Nie dostaliśmy żadnego rozkazu podczas bitwy — odpowiedział major sztabowy, ze zdziwieniem patrząc na niego.
— Z rozkazem tym zaraz po południu wyjechał ze sztabu na pozycję kapitan John Wells — objaśnił adjutant. — Tak — zaraz po południu...
— Nie widzieliśmy kapitana Wellsa! — rozległy się głosy.
Nesser drgnął i, czując słabość w całem ciele, usiadł na stopniach samochodu. Jakieś widmo straszliwe, bezmiernie ogromne, zasłaniające świat cały, przesunęło się przed nim.
Adjutant i oficerowie oddalili się w stronę zburzonej cegielni. Reporter powoli opanował się i doszedł do pewnej równowagi ducha. Zaczął nawet rozglądać się z ciekawością, nagle obudzoną, jakgdyby po głębokiem i długiem omdleniu. Wszędzie stały i siedziały gromadki angielskich żołnierzy. Te same ciche rozmowy, spokojne, niczem niewzruszone twarze, jak onegdaj, na placu zacisznego miasteczka. Tylko szczęki — mocniej zwarte i źrenice — o gorętszych błyskach. Podniecenie walką, a, może, radość życia, odczuwanego ostrzej i radośniej, zapaliły te ognie. W tej chwili od strony pola, przez które biegła wąska drożyna polna, rozległy się gwizdki przeraźliwe. Jakiś człowiek wgramolił się na kupę kamieni, gwizdał i krzyczał. Reporter zaczął nadsłuchiwać.