Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sztabowych, słyszał ciągle telefoniczne rozmowy z główną kwaterą i z pozycjami Focha, spostrzegał rosnącą z godziny na godzinę trwogę.
Parę razy uszu jego dochodziły urywane rozmowy oficerów.
— Generał Foch jest dobrej myśli...
— Dziewiąta armja jednak wciąż pozostaje na dawnych pozycjach?...
— Z tych bagien bardzo trudno wybrnąć! Dla obrony nie trzeba dużych sił, lecz von Kluck dwoma korpusami i pruską gwardją najzupełniej zatarasował drogę!
— Nie pomógł nawet bohaterski atak marokańskiej dywizji generała Humberta!
— Okryła się ona nieśmiertelną sławą! Czy wiecie, panowie, że 3200 trupów niemieckich gwardzistów zaległo park w Mondement?!
— Właściwie to bez ryzyka nie możemy teraz iść naprzód... Będziemy mieli odsłonięte prawe skrzydło... Zgubimy Focha i siebie...
Pomimo niepokoju o losy bitwy, generał Franchet d’Espérey, jak prawdziwy Francuz, myślał zawsze logicznie i w każdej chwili był gotów do zaimprowizowania nowego planu bitwy, gdyby żądały tego okoliczności. Zatrzymawszy się przed Charleville, gdzie Niemcy stawiali szalony opór, generał szukał ukrytych powodów do zaciętej obrony. Chodził w zadumie po swojej kwaterze i co chwila na głos pytał:
— Dlaczego?
Kazał wreszcie wezwać do sztabu lotnika. Wszedł młody oficer — drobny, szczupły, o szeroko rozwartych, bystrych oczach.
— Poruczniku! — odezwał się generał surowym głosem. — Zrobisz pan ścisły wywiad rejonu, poło-