Strona:F. A. Ossendowski - Afryka.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wypocząwszy i popasłszy zwierzęta, ruszył dalej. Prowadził wielbłądy nie zwykłą jednak drogą — na Biskrę, skąd kolej biegła aż do Tugurtu; skierował karawanę przez góry Oresu, do drobnej oazy Negriny, skąd pozostawał tylko jeden dzień marszu do słonego jeziora Gharsa. Ktoś miał spotkać go tam, zapłacić za dostawę i zabrać skrzynie z przemyconą bronią niemiecką. Ciężkie to było przejście przez góry, najeżone kilkoma wysokiemi na dwa i więcej tysięcy metrów szczytami Czelia i Kaf Mahmel! Idące równolegle łańcuchy Oresu przypominały fałdy zwiniętej tkaniny. Na stromych zboczach gór i na ich szczytach, niedostępnych dla wroga, widniały wioski, a nad niemi — na najwyższych skałach zbudowane przez górali szczepu Czauja wznosiły się tak zwane Gelaa. Były to śpichrze, pełne zapasowego zboża na wypadek nieurodzaju lub wojny, lecz budowle te o grubych murach i potężnych basztach obronnych mogły wytrzymać długie nawet oblężenie.
W głębokich dolinach, z biegnącemi na ich dnie potokami, górale uprawiali jęczmień, proso i boby, na lesistych zaś uskokach gór paśli stada owiec i kóz. Niedawno jeszcze Czauja nie chcieli uznać władzy Francuzów i stoczyli kilka rozpaczliwych bitew z wojskami generałów Solomona i Bedau, lecz z biegiem czasu pogodzili się ze swym losem, a cisza i spokój zapanowały w wąwozach surowego Oresu. Abdallah nie mógł popasać tu długo i prowadził karawanę bocznemi drogami, unikając lud-