Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I cóż ma z trudu swego człowiek
I z prac tych, które wszczął pod słońcem?
Znikomość jego dzieł jest gońcem,
A żywot jego — mgnieniem powiek!
Rozkosz i ból, co pierś nam wzdyma,
Mijają tak, jak szybkie łodzie,
Chwil kilka drży ich ślad na wodzie,
Ucichły już i już ich niema!...
...............

— Cóż to jest? Zkąd mi wpadają w uszy te zatrute jadem zwątpienia strofy? — zawołał prof. Przedpotopowicz. — Więc nic? więc nic, jeno znikomość? I tylko marność, proch i glina?
— Jakto?...

«Więc równy dział jest tych, co skąpią,
Z tymi, co trwonią swe dostatki?...
«Więc nic? I znikąd nie zaczerpie
Syn ziemi w smutkach swych otuchy!
I nic? I celem grób mu głuchy?...

Nieprawda! po stokroć nieprawda!
Po tym proteście energicznym geolog popadł znowu w odrętwienie. Wyrwały go z tego stanu dopiero posępne rymy, niby kruki, zlatujące się do trupa. I jak kruki poczęły mu znowu szarpać serce.

...............
«Wirują światy w rączym pędzie
Wiecznym swym torem bez wytchnienia.
Tak było w pierwszym dniu stworzenia,
Tak jest i dziś — tak zawsze będzie!
Do morza wodę znoszą rzeki,
To zaś je znowu chmurom zwraca —
Od wieków trwa ta próżna praca,
I będzie trwać po wszystkie wieki!
Do podmogilnych dążąc wczasów,
Kroczy wciąż ludzkość bez przestanku.
Tak było w pierwszych dni poranku,
Tak będzie aż do końca czasów!