Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swe wazy dziecinną dla nas ornamentacyą, złożoną z kresek, kółek i linii falistych.
Widział starca cierpliwie sporządzającego gładkie szydła oraz igły z kości ptasich i przypomniał sobie kilkotysięczny tłum robotników, uczerniony węglem i żelazem, wysypujący się z fabryki maszyn do szycia. Widział pół­‑nagiego herkulesowej postaci siwego brodacza, jak mozolił się, może już drugi tydzień, nad polerowaniem jednej krzemiennej siekiery na szorstkim kwarcycie i pomimo woli z po za kruchego jego oręża wyjrzały w perspektywie błyszczące działa stalowe, druzgocące ciężkiemi kulami grube mury z milowej odległości... Widział na piersiach mężczyzn i kobiet gliniane i bursztynowe naszyjniki, noszone z tą samą próżnością, z jaką później będą obnoszone brylanty, perły i «bezcenne» kameje.
Dostrzegł nawet pożądliwe spojrzenia, rzucane na te klejnoty i poznał, że mimo całej ich bezwartościowości, — niejedno już życie podstępnie za nie wydarte zostało.
Smutek ogarnął go głęboki. Zrozumiał, że patrzy już na świtanie ery, w której się urodził. Wszystko to samo, tylko w zawiązku i mniej wyrafinowane. Zrozumiał zarazem, że to już zachód świata, który mimo elementarnych kataklizmów niewzruszony, przetrwał lat miliony.
Tłum czworonogi długo niespożyty, długo chluba i korona ziemi śpieszy już w przepaść grobu. Legnie wkrótce w zapomnieniu, zasłonięty chwałą najmłodszej latorośli ziemskiej, wątłej ciałem istoty, której w jej pierwocinach żaden zwierz się nie lękał...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jakże daleko pozostały za człowiekiem te silne w zębach i pazurach istoty! przez miliony lat wszechwładne króle puszcz. I za sześć tysięcy lat zostaną tem samem, czem były przed sześćdziesięciu tysiącami.
Człowiek tylko jeden wciąż zmienia broń i dąży naprzód. Walczy i zwycięża.
Człowiek jeden, prócz zwykłego głodu i pragnienia doznaje już innych głodów i pragnień, a te srogie i słodkie zarazem pożądania otwierają mu coraz szerzej wrota świata nieznanego. Przeszedł on te wrota, wchłonął w siebie nową atmosferę i stała się ona potrzebą jego organizmu. Już jego głodu nie ukoi mineralny pokarm, dobry dla cedrów i dębów, ani organiczny, dostateczny