Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potem ze wstrętem splunął i z całej siły uderzył szkłem o liść. Flaszka odbiła się i spadła w przepaść.
— Nie cierpię wody, niema jak wino! Niech żyje wino! A przeklęte szczury! a macie! a macie!
I począł zawzięcie kopać nogami.
Zanim zdołałem zebrać myśli lord Puckins przeskoczył przepaść szeroką conajmniej na 3 łokcie.
— Tak się skraca odległości, — wołał zatrzymując się po drugiej stronie. — No, dalej, doktorze, teraz kolej na ciebie. Cóż to, wahasz się?
Rzeczywiście było się nad czem zastanowić, ale, niechcąc zostawić Anglika samego, wytężyłem siły, skoczyłem i spadłem w mroczną otchłań... Uderzyłem plecami o miękki przedmiot. Chciałem się zerwać, ale jakaś potęga obezwładniła mię do tego stopnia, że leżąc na wznak, nie byłem wstanie obrócić się. Nademną z brzegu liścia widniała głowa pochylonego lorda, — śmiejącego się na całe gardło.
Tego było zanadto: Oparłem się łokciami, potem dłonią, ale ręce ugrzęzły w jakiejś kleistej substancyi. Zaledwie zdołałem rękę oderwać od punktu oparcia. Zrozumiałem dopiero, że jestem przyklejony. Nogi miałem jeszcze wolne, ale i te za dotknięciem przylegały do dziwnego gruntu.
— Szczęśliwej podróży! do widzenia! — wołał lord Puckins, zanosząc się od nienaturalnego śmiechu.
— Ależ na miłość Boską, ratuj, lordzie! nie mogę się ruszyć!
— Bardzo wierzę! zajedziesz pan niedaleko na swoim rumaku; wolę ja na piechotę...
— Co pan wygadujesz? o jakim rumaku mówisz?
— O tym, na którym jedziesz, niby rzymski sybaryta, w pozycyi leżącej. Winszuję, ale nie zazdroszczę... Do widzenia w Indyach!...