Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Metaliczne dźwięki skrzydeł komarzych mięszają się w jeden potężny brzęk, nad którym tylko kiedy niekiedy zapanowywa jakiś odmienny i silniejszy odgłos skrzydeł nocnego chrząszcza...
Nie sądź, bym przesadzał w opisie... owszem, maluję blado. Skrzydlaty ten drobiazg mógł być postrachem dla mnie, skoro jest źródłem niewypowiedzianych utrapień dla wszystkich ludzi. Wciska się on do mieszkań, obrzydza wycieczki w pole, a nawet i w łóżku spędza sen z powiek brzękiem nikłych skrzydełek, któremi porusza 3000 razy na minutę.
Szczególniej dokucza on, jak wiadomo, płci pięknej.
Tego szczególnego pociągu nie umiem poetyczniej wytłumaczyć sobie, jak poprostu większą delikatnością i drażliwością skóry, przyczem ostry smoczek łatwiej i obficiej krew dobywa. A może też krew niewieścia smaczniejsza od naszej?...
W pewnych latach i okolicach bagnistych, owady należące do rodziny komarów stają się formalną klęską i pojawiają się w tak gęstych tumanach, że zaćmiewają blask słońca.
To wszystko jednak, co może się przytrafić w naszej strefie, blednie wobec mąk, na jakie są wystawieni mieszkańcy stref gorących, oraz przybiegunowych. Tam dopiero szczupłonogie istoty stają się plagą człowieka!
Czytałem w opisie wypraw Waszyngtona, że raz znalazł się on w okolicy, gdzie mustyki (Simulia) kłuły przez obuwie. Chociaż ostatni szczegół dowodzi łatwowierności opowiadacza, a mustyki mogły kłuć tylko w tym razie, gdy wpełzły do wnętrza trzewików, to przecież jest w tem opowiadaniu część prawdy, bowiem krwiożercze te stworzenia tak długiemi uzbrojone są lancetami, iż mało która tkanina zabezpiecza od ich ukłucia.