Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że na pierwszy rzut oka nietrudno jest powiedzieć, jaki się ma gatunek przed sobą.
Ujrzawszy krzyżaka i jego linę, łączącą mój liść z brzegiem strumyka, zrozumiałem, że zesłała mi go chyba sama Opatrzność. Nie jestem już odciętym od świata. Gdybym chciał przeprawić się na drugą stronę, wytrzymałość liny pajęczej była dostateczną, bo krzyżak ważył więcej odemnie. Chodziło o to, aby wyczekać chwili, kiedy właściciel mostu oddali się snuć dalszy ciąg swej sieci.
Radość moja trwała krótko. Pająk usadowił się na końcu mostu i nie miał ochoty dalej budować. Myślałem na razie, że to krótka pauza, ale gdy minęła godzina, a mój cerber ani się poruszył, niepokój ogarnął mnie wielki. Widziałem nieraz krzyżaki, naprawiające w dzień swoje sieci, ale zaczynającego nigdy nie miałem sposobności obserwować. Okazało się, że i mój cerber nie odstąpił od tradycyi i czeka na nocne ciemności.
Położenie moje, zamiast poprawić się, stało się jeszcze gorszem.
Sama myśl o pozostaniu tutaj przejmowała mię strachem. Czy ty wiesz, co to jest nocleg pod gołem niebem, spędzony w takich warunkach? Niezawodnie czytałeś w opisach podróży podzwrotnikowych, jaką grozę budzą w samotnym wędrowcu aligatory, grzechotniki i jaguary. Otóż wolałbym wszystkie te płazy, gady i drapieżne zwierzęta, aniżeli nieprzeliczone harpie, występujące na tle nocy na każdej górskiej łące. Harpiom tym, komary na imię.
Każda pora dnia ma wśród nich swoich przedstawicieli, ale zmierzch jest najgorszy.
O zmierzchu wylatują z cienistych kryjówek głodne i krwi chciwe tłumy, a cała ta zgraja rozbrzmiewa koncertem, wobec którego stado zgłodniałych wilków na stepie, brzmiałoby stosunkowo łagodną nutą.