Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

palonemi torebkami mchu i pewny już dobrego rezultatu, spokojnie oczekiwałem na ciemności.
W długiej dla mnie chwili zmierzchu ułożyłem dalszy plan działania.
Roztropność nakazywała pozostać w tej miejscowości przez cały dzień jutrzejszy, aby się przekonać, czy sygnał był dostrzeżony, oraz zostawić dokładną wskazówkę, przy pomocy której lord mógłby pójść memi śladami... Z trwogą odpychałem złowrogie przypuszczenia, że moje wysiłki są spóźnione, że ten, którego szukam, śpi już snem wiecznym!...
Nareszcie olbrzymi płomień oświetlił całą okolicę, spowitą całunem nocy, a w kilka sekund dźwięki licznych skrzydeł rozległy się w blizkości i zanim zdołałem się odwrócić, z wielkim szelestem spadła jakaś żywa istota, niby bomba, w sam środek ogniska. Prawie w tej samej chwili nastąpiło drugie uderzenie, wzniósł się nowy tuman iskier, a jednocześnie dał się słyszeć hałas, podobny do warczenia lokomobili i syku podrażnionych wężów.
Cała pieczara napełniła się wirującem zarzewiem, wonią spalenizny i dymem...