Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ochotę oddalić się, ale nastecznik, nie czekając ani sekundy, uprzedził mię i zerwał się do lotu, a w szybkich jak wiatr, zygzakowatych zwrotach, począł bujać nizko, przy samej ziemi, nad tą właśnie częścią piasków, na której zatrzymałem się, kryjąc w gałązki wrzosu. Lot jego był tak szybki, że warczał mi tylko nad głową, ale gdziem zwrócił za nim oczy, tam go już nie było. Niespokojny i pełen życia owad dopadał niekiedy do ziemi, ale nie mógł ani kilku sekund dosiedzieć na miejscu.
Skoro tylko dotknął nogami gruntu, natychmiast kilkakrotnie podskakiwał, zmieniając za każdym razem pozycyę.
Wyglądało to zupełnie tak, jakby go parzyła ziemia, na której chciał stanąć. Ulokował się nareszcie w odległości kilkunastu kroków odemnie i kiwnąwszy kilka razy odwłokiem, jakby z zadowolenia, przybrał taką pozycyę, jak pies, gdy zwietrzywszy mysz polną, poczyna ryć łapami ziemię.
Zanim mogłem się opamiętać, począł już przedniemi nogami odgrzebywać piasek, wyrzucając go ze zdumiewającą siłą z pod siebie w tył na znaczną odległość. Istny deszcz żwiru posypał się z pod odwłoka zakutego w pancerz chitynowy potworu, a po kilku sekundach utworzył się już nad wygrzebywanym dołkiem nasyp, z którego ziarna piasku napowrót staczały się w dół.
Nastecznik spostrzegł to niebawem i stanąwszy nad zawadzającą mu kupką piasku, począł go tak zawzięcie odmiatać, że zniknął na chwilę sam w tumanie pyłu, a mnie obsypał niespodzianie gradem piasku, wyrzucanego z wielką siłą na znaczną przestrzeń. Zaciekawiony tą czynnością, odszedłem w bezpieczniejsze miejsce i z poza kryjącego mię liścia, przyglądałem się z zajęciem, jak żwawy owad powiększał dołek.