Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zrana było pochmurno i dżdżysto, ale po południu rozbłysło słońce.

Usłyszałam nagle w powietrzu tysiące głosów, rozbrzmiewających radośnie, triumfująco. Było to zwycięstwo wiosny, które aniołowie zwiastowali światu, zmęczonemu długą, ponurą zimą. Weszłam więc na szczyt wzgórza, ażeby być bliżej nieba i lepiej słyszeć głosy anielskie. Zagłuszył je niebawem śpiew Królowej Wichrów. Nów księżycowy, jeden z trzynastu, jakie oglądamy w ciągu roku, zawisł nad moim ulubionym świerkiem. Stałam tam, zapatrzona, wsłuchana w tajemnicze dźwięki budzącej się do życia przyrody kwietniowej i czułam, że świat należy do mnie.

Miałam zaledwie 75 centów w kieszeni i te stanowiły cały mój majątek w danej chwili, ale przecież raju nie kupuje się za pieniądze.

Usiadłam wreszcie na ziemi i usiłowałam oddać ten nastrój wierszem. Zdaje mi się, że brzmi to całkiem dobrze, ale że duszy tego momentu nie zdołałam wyrazić tak, jakbym chciała. To takie trudne!

Było już zupełnie ciemno, gdy schodziłam z Krainy Wyżyn, byłabym najchętniej pobiegła pędem do domu, gdybym była śmiała. Ogarniał mnie lęk, tak ponurym wydał mi się nagle świat otaczający. Drzewa, moi starzy przyjaciele, stały się nagle obce i wrogie. Nie było już słychać cudnych, radosnych dźwięków, które jeszcze za dnia wywabiły mnie z domu na wzgórze. Zdawało mi się, że otoczyło mnie grono niewidzialnych upiorów, że słyszę szelest ich kroków, powiew ich szat... Drżałam. Gdy się znalazłam w obrębie domu ciotki Ruth, doznałam wrażenia, że uciek-