Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciec, kiedy czytam jego książki. Mam wrażenie, że staje za mną i patrzy przez moje ramię na tekst, który czytam. A ile razy znajduję jego notatki na marginesie, doznaję wielkiej radości, jakgdyby przesyłał mi znak swego istnienia w zaświatach, jakgdyby to było napisane wyłącznie na moją intencję. Ta książka, którą czytam dzisiaj, cudna jest, cudna w pomyśle i wykonaniu, ciekawa, jako splot uczuć i namiętności. Czułam się, podczas czytania, korną, nic nieznaczącą istotą. Mówiłam sama do siebie: „Ty biedne, małe stworzenie, wyobrażałaś sobie, że ty umiesz pisać? W takim razie złudzenia twoje rozwiały się obecnie i poznałaś własną nicość.” Ale otrząsnę się z tego stanu duszy i zacznę znowu wierzyć, że coś umiem, że coś zdołam stworzyć. Będę tak długo pisywać szkice i wiersze, aż napiszę coś dobrego. Za półtora roku będę zwolniona z mego przyrzeczenia, danego ciotce Elżbiecie: będę mogła znowu pisywać nowele. Cierpliwości! Ciężko jest bardzo wytrwać w cnocie cierpliwości! „Cierpliwością a pracą...” hm, chciałoby się widzieć rychlej rezultaty swych cnót. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj jestem zadowolona jak kot nad spodeczkiem śmietanki. Mruczałabym, gdybym umiała.

9 grudnia 19...

Dzisiaj przypadał wieczór Andrzeja. Przybył pięknie ubrany, jakby był wykrochmalony i bał się poruszyć, żeby coś nie pękło. Przychodzi mi na myśl, że nigdy jeszcze nie słyszałam szczerego, głośnego wybuchu śmiechu Andrzeja. Jest on rozsądny, dobry, ma stale czyste paznokcie i jego szef w banku bardzo jest z niego zadowolony. Och, nie zasługuję na takiego kuzyna!

254