Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łam się szczęśliwa. Wstąpiła we mnie pewność, że przyszłość należy do mnie. A przeszłość jest wszakże niepodzielnie moją własnością. Doznałam wrażenia, że żyję tu od niepamiętnych czasów i że jestem cząstką wszelkiego kochania i wszelkiego istnienia w Srebrnym Nowiu. Zdawało mi się, że będę żyć wiecznie, wiecznie, wiecznie, pewna byłam nieśmiertelności, inaczej mówiąc. Nie znaczy to, że w nią wierzyłam... czułam ją.

Dean spotkał mnie. Znalazł się tuż przy mnie, zanim zauważyłam jego obecność.

— Uśmiechasz się — rzekł Dean. — Lubię patrzeć na kobietę, uśmiechającą się do swych myśli. Oznacza to niechybnie niewinność myśli. Czy przyjemnie spędziłaś dzień, urocza panienko?

— Bardzo przyjemnie. A największym darem tego dnia jest dzisiejszy wieczór. Taka jestem szczęśliwa, Deanie, taka szczęśliwa, sam fakt istnienia tak mnie uszczęśliwia. Czuję się, jakbym płynęła wśród morza gwiazd. Pragnę, aby taki nastrój trwał jaknajdłużej, skoro nie może trwać wiecznie. Taka jestem pewna siebie... pewna swej przyszłości. Nie lękam się niczego. Nie będę gościem honorowym na bankiecie życia, będę czynnym uczestnikiem festynu i przyczynię się do stworzenia go, do przygotowania uczty...

— Wyglądałaś jak wróżka, badająca wyroki losu, gdy cię ujrzałem przed chwilą. — rzekł Dean. — Cerę masz jak płatki narcyzowe. Mogłabyś przyłożyć do twarzy białą różę i wytrzymać to porównanie. Niewielu kobietom jest to dane. Nie jesteś bardzo ładna, Gwiazdko, wiesz? Ale twój widok nasuwa lu-

247