Strona:Emilka dojrzewa.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czuję się już troszkę lepiej. Nic się nie wydaje takie okropne, ani takie przytłaczające — ani takie piękne i takie wielkie też nie, niestety! — kiedy jest już opisane, wypowiedziane słowami. Wszelka rzecz jest potężna i ogromna, dopóki się ją tylko odczuwa, albo o niej myśli. Kiedy ją ujmujemy w słowa, maleje odrazu. I ten wiersz, który właśnie ułożyłam w chwili zadawania równocześnie owego niedorzecznego pytania, nie jest ani w połowie tak subtelny, jak mniemałam, tworząc go tam, przy oknie:

„Gdzie aksamitna stopa mroku sunie cicho”.

To już nie to. Stracił na świeżości. A kiedy tak stałam, patrząc w ciemną dal, zdawało mi się, że widzę mrok, sunący przez ogród, wspinający się na wzgórza, jak piękna kobieta w ciemnej szacie, wędrująca w śnieżną noc zimową. Oczami jej były gwiazdy i one to natchnęły mnie, zbudziły we mnie „promyk” i zapomniałam o wszystkiem, co nie było tem pięknem, które należało koniecznie wyrazić słowami. Kiedy ten wiersz przyszedł mi na myśl, doznałam wrażenia, że to nie ja go tworzę, że to ktoś inny usiłuje przemówić do mnie w ten sposób, że to ktoś inny podsunął mi go i uczynił te wyrazy tak cudownemi... A teraz wydają mi się one takie płaskie, głupie, a obraz, który chciałam odmalować, nie jest bynajmniej tak plastyczny, jak sądziłam.

Och, gdybym ja mogła wyrażać rzeczy i zjawiska tak, jak je widzę! Pan Carpenter mówi: „Pracuj... pracuj... staraj się... słowa są twojem medjum, uczyń z nich twoich niewolników, aż będą same wyrażać za ciebie, to co chcesz, aby wyrażały”. To prawda; będę usiłowała dojść do tego, ale mnie się wydaje, że jest

16