Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Po grotsztaku.
— Pomóżże mi więc.
Porucznik siadł okrakiem na rei, trzymając się biegnącej wgórze sztaby żelaznej, a oparłszy nogi o linę, znajdującą się poniżej, starał się dostać do bras, aby zwinąć żagiel. Nagle poczuł, że czyjeś ręce ścisnęły mu kurczowo gardło z taką siłą, że nie był w stanie wydać nawet najlżejszego okrzyku. Czyniąc rozpaczliwy wysiłek, odwrócił głowę i ujrzał za sobą potworną twarz rozbitka, wykrzywioną szatańskim uśmiechem.
Porucznik pomyślał o obronie. Oderwawszy więc jedną rękę od belki, próbował odtrącić nią napastnika. Atoli rozbitek był człowiekiem silnym, a w owej chwili wydawał się trzykroć silniejszy.
Statek, wstrząsany falami, chwiał się zaciekle; wiatr huczał groźnie wśród omasztowania i miotał gwałtownie reją, a oni obaj wiedli wciąż z sobą zawziętą walkę w milczeniu. Nieszczęśliwy porucznik, nie mogąc opuścić rei, by nie rozbić się o pokład okrętu, stawiał jedynie słaby opór i czuł, że napastnik dusi go coraz gwałtowniej.
Ta walka, tocząca się pośrodku między niebem a morzem, wśród gęstej ciemności i ryczącego szturmu, trwała zaledwie minutę. Porucznik Collin poczuł nagle, że ręce napastnika ściągają go na koniec rei…, poczem stracił przytomność.
Rozbitek czekał chwili, gdy okręt przechylił się na sztybor. Wówczas wyprostowawszy się i uchwyciwszy reję obiema nogami, jednem pchnięciem