Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nut przysłuchiwał się rozmowie. — Wszyscy są zgodni w pochwałach dla wyszukanego smaku i delikatności mięsa ludzkiego, powiadają jednak, że mięso białych ludzi jest gorzkie i nazbyt słone.
— Spodziewajmy się więc, że nas oszczędzą, jeżeli w razie nieszczęścia wpadniemy w ich ręce.
— Znaleźliby jakiś sposób, żeby nam dodać smaku, panie Collin — zaśmiał się kapitan. — Wiem, że mieszkańcy wysp Fidżi umieją jakoś specjalnie tuczyć swych jeńców i czynić ich soczystszymi.
— Współczuję z nieszczęsnymi towarzyszami Billa, jeżeli wpadli teraz w ręce tych dzikusów… o ile nie jest to w pewnej mierze szczęściem…
— Czemu, poruczniku? — spytał kapitan zdziwiony.
— Wiem, czemu, panie Hill.
— Proszę jaśniej się tłumaczyć — ozwała się miss Anna.
— Kiedy indziej…
W tejże chwili poza ich plecami rozległo się jakby jakieś chrząknięcie. O trzy kroki opodal stał rozbitek — i pewno zrozumiał słowa porucznika.
Na szczęście dla niego nikt nie dostrzegł, jak utkwił w poruczniku dwoje oczu, lśniących blaskiem złowrogim, i zacisnął pięści z taką siłą, że aż mu się paznokcie wbiły w ciało.
Oddalił się w milczeniu, niezauważony przez nikogo, i znów usadowił się na przodzie okrętu, lecz oczy jego przebiegały ustawicznie — choć