Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/387

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwierzę, które nie wie, co zrobiło. Bał się, że okrzyk usłyszano w Voreux i rozglądał się, ile razy widno się zrobiło. Ale nic nie przerywało ciszy. Pochylił się nad zabitym, dotknął jego stygnących rąk, posłuchał, czy serce bije. Nie biło. Z szyi sterczała jeno kościana rączka noża z wyrytym czarno napisem „Miłość“.
Naraz Stefan poznał w zabitym małego Juliana, rekruta, z którym jednego ranka rozmawiał. Ze łzami w oczach patrzył teraz na tę pokrytą piegami, okoloną jasnym włosem twarz. Oczy wpatrzone były w niebo zupełnie z takim wyrazem jak wówczas, kiedy szukał na horyzoncie dalekiej, niewidzialnej ojczyzny. Gdzieś daleko niewiadomo gdzie, na północy leżała, ta ojczyzna bita falami morza. I może w tej chwili matka i siostra myślały wśród bezsennej nocy co też tam gdzieś, daleko, niewiadomo gdzie, robi ich Julek. O, długo nań będą czekały!... Co za straszna rzecz, że synowie ludu zabijać się muszą między sobą z winy bogaczów.
Należało usunąć zwłoki. Stefan chciał je zrazu rzucić do kanału, ale odwiodła go od tego myśl, że go tam znajdą. Czas naglił, coś uczynić trzeba było, ale co? Wtem przyszło mu na myśl, że gdyby zabrał ciało do Requillart, zdołałby je tam ukryć raz na zawsze.
— Chodź tu! — zawołał Jeanlina.
Ale malec bał się.
— Nie, będziesz mnie bił. Zresztą mam różne interesy. Dobra noc.
Umówił się w samej rzeczy z Lidyą i Bebertem, by nań czekali w kryjówce, umyślnie na ten cel sporządzonej wśród składu drzewa w Voreux. Chcieli spędzić tu noc i być świadkami jak robotnicy połamią kości Belgom, udającym się do pracy.
— Słuchaj! — powtórzył Stefan. — Chodź, albo zawołam żołnierzy i zastrzelą cię!
Gdy Jeanlin zbliżył się, Stefan obwiązał silnie chustką szyję zabitego nie wyjmując noża. W ten sposób nie mogła wycieknąć ni kropla krwi. Śnieg stopniał już, na ziemi nie było ni krwi, ni śladów walki.