Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

was ułagodzi koncesyami. Gdy wam tylko da broń w rękę, obalicie go kanalie przeklęte!
Stefan trząsł się z gniewu, ale opanował się. Półgłosem rzekł Deneulinowi:
— Proszę pana usilnie, byś dał rozkaz wyjeżdżania. Nie mogę inaczej zaręczyć, że zdołam utrzymać w karbach moich towarzyszów. W ręku pańskiem leży bezpieczeństwo kopalni.
— Nie! Wynoście się do stu djabłów! Któż wy to jesteście? Nie jesteście moimi robotnikami, nie macie prawa stawiać żądań. Rozbójnicy tylko biegają w taki sposób po drogach! Rabusie!
Zgiełk zgłuszył ostatnie jego słowa. Kobiety miotały straszne obelgi.
Trzymał się ostro i przyjemność mu nawet sprawiało, że może bez ogródek wyrażać tłumowi całą swą pogardę. Ruina nadeszła, pocóż miał się tedy krępować. Strejkujących napływało coraz to więcej. Już około pięciuset parło na schody i bramę do kopalni wiodącą i Deneulin narażał się teraz osobiście na zemstę rozgoryczonych! Nadbiegł dozorca i począł go odciągać.
— Na miłość boską! Panie dyrektorze! Niechybnie krew popłynie! I na cóż wywoływać mordy? Czyż to co pomoże?
Deneulin bronił się. Ostatni raz zwrócił się do tłumu i wrzasnął:
— Rozbójnicy, czekajcie! Niech tylko wojsko nadejdzie!
Odciągnięto go. Pierwsze szeregi naparły na schody, tak, że poręcz pękła. Rej wodziły kobiety wrzeszczały, piszczały, by podniecić mężczyzn. Drzwi nie zaryglowane otwarły się zaraz. Ale schody były za wąskie dla tłumu, i mimo pchania nie zdołanoby wejść, gdyby tylnie szeregi nie znalazły sobie dostępu z innej strony. Wkroczono od strony poczekalni, przez sortownię, nawet kotłownię. W niespełna pięciu minutach zalał tłum całą kopalnię. Pełno było ludzi na wszystkich trzech piętrach. Wrze-