Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez chwilę milczeli oboje, Objął ją, tulił do piersi i podtrzymywał, by nie upadła. Czuła się już na siłach, by wrócić do roboty, ale nie mogła wyrwać się z tego stanu spłoszyć tej cichej radości.
— Ach, — szepnęła — bardzo chciałabym, byś był dla mnie dobry.
Jak to dobrze, jakie to szczęcie, gdy ludzie się kochają!
Zapłakała cicho.
— Ależ kocham cię! — zawołał. — Wziąłem cię przecież do siebie!
Odpowiedziała jeno wstrząśnieniem głowy. Przeważnie mężczyźni biorą dziewczęta poto, by je mieć, ale nie troszczą się wcale o ich szczęście. Łzy potoczyły się obfitsze. Przyszło jej na myśl szczęście, którego byłaby doznawała, gdyby była wpadła w ręce innego. Ale to już przepadło. Była zdecydowana żyć już z tym do końca, pragnęła jeno, by jej nie poszturkiwał tak często.
— Spróbuj czasem być dla mnie takim jak teraz! — powiedziała.
Łzy zdławiły jej słowa, łkając objęła go za szyję.
— Czyś ogłupiała? — odparł. — Słuchaj, przysięgam ci, że będę dobry.
Cóż u kroćset, czyż jestem gorszy od innych?
Spojrzała nań i poczęła się przez łzy uśmiechać. A może i miał słuszność. Nie wiele zdarzało się kobiet szczęśliwych. Potem oddała się radości z powodu jego zachowania się, choć nie bardzo dowierzała przysiędze. Boże, gdybyż to mogło potrwać czas jakiś!
Wstali i objęli się raz jeszcze serdecznie. Rozległy się kroki, odsunęli się więc od siebie. Trzej hajerzy widzący jak Chaval pędził z Katarzyną przyszli dowiedzieć się co się dzieje.
Połączyli się i wobec tego, że była już dziesiąta usiedli w zacisznym kątku, by zjeść drugie śniadanie. Zjedli kanapki, zapili kawą z blaszanych flaszek i mieli iść do roboty gdy zaniepokoił ich hałas dochodzący z dalszych chodników. Cóż to? Znowu wypadek? Pobiegli na