Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zdaje mi się że znowu próżnuje — warknął Chaval.
— Hej gadzino cóż wyrabiasz znowu?
Jego wykrzyk utonął w czarnej galeryi. Odpowiedzi nie było.
— Chcesz może, bym poszedł i nauczył cię ruszać się prędko?
Znów milczenie.
Rozwścieklony porwał lampę i pobiegł w dół galeryi z taką gwałtownością, że potknął się o ciało na ziemi leżące. Stanął zdumiony. Czyżby sobie ucięła drzemkę jemu na złość? Ale gdy się nad nią pochylił lampa jego przygasła. Podniósł ją, pochylił się znowu i pojął wszystko. Zatruła się „martwem powietrzem“. Podniósł ją jak mógł najwyżej i począł wołać na innych, by mu przynieśli kuszule dziewczyny. Cały jego gniew ulotnił się, a pozostała jeno instyktowna potrzeba niesienia pomocy towarzyszowi pracy. Gdy górnicy zarzucili na Katarzynę odzież, objął ją jedną ręką, w drugą wziął obie lampy i począł biedź galeryami zwracając się to na lewo, to na prawo starając się dostać w sferę działania wentylatora, przynoszącego zdrowe powietrze powierzchni ziemi. Wreszcie posłyszał szmer źródła sączącego się po skale. Znajdowała się na rozstaju wielkiej galeryi jezdnej, należącej do dawnej kopalni Gaston Marie. Szalał tu wichr lodowaty. Posadził omdlałą i oparł ją o ścianę. Dreszcz nim wstrząsał zimny.
— Katarzyno, cóż u licha! Dość tych głupstw. Siedź że trochę sama, nim zmaczam koszulę.
Przeraził się widząc że leci przez ręce, zmaczał koszulę i zwilżył jej twarz. Nędzne ciało spóźnionej w rozwoju, niedojrzałej ciągle jeszcze dziewczyny wyglądało jak martwe i już z ziemi wydobyte.
Po chwili jednak dreszcz przebiegł po jej dziecięcych piersiach, brzuchu i lędźwiach. Otworzyła oczy i wyjęknęła:
— Zimno mi!