Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i czekał na potakiwania, nim zaatakuje Międzynarodówkę. Nieulega kwestyi, że honor nie pozwala ustąpić Kompanii, ale cóż za straszna nędza czeka wszystkich w niedalekiej przyszłości gdyby miano walczyć dalej. Nie wspominając o kapitulacyi usiłował zachwiać męstwem, malował głód, który pocznie grasować po koloniach i prosił o informacye na jakie źródła ratunku liczy stronnictwo upierających się przy strejku. Kilka głosów poczęło mu potakiwać, ale brzmiały one głucho w ogólnej ciszy i podkreślały jeno wyraźniej niechęć większości z jaką przyjmowała jego słowa. Zwątpił w to, by ich mógł porwać i ogarnięty gniewem prowokował nieszczęścia wszelkiego rodzaju jeśli dadzą się oszołomić i podjudzić obcym, przybłędom. Dwie trzecie zgromadzonych powstało z ław. Chciano mu przeszkodzić, gdyż wymyślał delegatom i traktował ich jak nieletnie dzieci. Nie zważał na to, popijał piwo i krzyczał wśród głośnego rozgwaru, że nie urodził się jeszcze ten, ktoby mu przeszkodzić mógł w spełnieniu obowiązku.
Pluchart powstał też. W braku dzwonka bił pięścią w stół i powtarzał ochryple: Obywatele! Obywatele!
Po długiej chwili zdołał przywrócić spokój, a zgromadzenie uchwaliło, by Rasseneurowi odebrać głos. Przywodzili delegaci, którzy konferowali z dyrekcyą. Wszyscy podnieceni byli głodem i zapaleni do nowych idei. Można było naprzód przewidzieć ten nastrój.
— Tobie to obojętne! Masz co jeść! — ryczał Levaque grożąc szynkarzowi pięścią.
Poza plecami przewodniczącego pochylił się Stefan ku czerwonemu ze złości Maheuowi by go uspokoić.
— Obywatele! — mówił Pluchart. — Dajcie mi przyjść do słowa!
Nastała cisza. Począł mówić głosem skrzypiącym, od nie opuszczającej go niemal nigdy chrypki zawodowej którą wraz z programem obwoził po całym kraju. Potem głos mu się oczyścił, mówił patetycznie z obliczonymi efektami. Rozpostarł szeroko ręce, chwiał nimi, machał, rozpłomienił się jak kaznodzieja nowej sekty religijnej,