Strona:Emil Szramek - Juliusz Ligoń.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeszli. Ale że on już wtedy myślał o posłach polskich na Górnym Śląsku, zostanie jego chlubą na zawsze; był on drogowskazem przyszłości.
Ligoń zresztą sam zniechęcił się niebawem do posłów w ogóle i stracił wiarę w skuteczność pracy parlamentarnej. Kiedy ks. prob. Łukaszczyk w czasie agitacji wyborczej 1887 r. u dyrektora Erbsa w Bytomiu spadł ze schodów i złamał sobie rękę, wskutek czego przez trzy miesiące nie przychodził do kościoła, wynurzył się Ligoń przed drem Chłapowskim:

„Że ciemny lud ufa w pomoc posłów, to nic dziwnego; lecz że też i księża tak ufają, iż dla wyborów tyle pieniędzy a nawet i zdrowie narażają, to mi się dziwnym wydaje. Z mojego 38-letniego przekonania wyborczego już na pomoc posłów ani 5 fynigów nie liczę. Jest to już teraz jasnym jak słońce, że co się tyczy religijnej sprawy, to Bismark uda się wprost do papieża, a skoro się on zgodzi, to i posłowie zgodzić się muszą. Co zaś do polityki, to skoro się nie chcą zgodzić, wypędzi ich i po nowych wyborach postawi na swoim. Prawda, że wielu posłów wypowie tam piękne i sprawiedliwe mowy, ale jest to groch, rzucany o ścianę. Podług mego zdania taka ufność w posłów, że nawet grzechem lud dla nich przy wyborach straszą, uwłacza chwale Bożej; więc też już dlatego Bóg nie dozwoli polepszenia przez posłów.