Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mało nie skoczyli sobie do oczu. Gdyby nie Aulari, której z wielkim trudem udało się ich pogodzić, Jep byłby oddawna wyrzekł się wizyt u rodziców. Czyż to był odpowiedni moment, by się tam pokazywać? Ale wszyscy już minęli most... już wchodzili do domu... nie było się co namyślać.
— Gourou! Gourou! Oboje starzy, którzy już drzemali, zerwali się przestraszeni, Galderyk, śpiący w oborze, wyskoczył z łóżka i przybiegł. Śmiał się na poły, na poły gniewał.
— Ma counexes? — zawołał doń Jan Cadéne.
Galderyk usiłował przerwać taneczne koło, jakiem go otoczono.
— Uważajcie! — wołał już gniewnie — bo zamiast zgadywać wasze nazwiska, potraktuję którego pięścią!
— Pięść to nie zabawa; zgaduj!
— Ty się nazywasz pijak! Wynoś się, jestem śpiący.
— Czy nie chciałbyś się przespać ze mną? — prowokował go Jep, kołysząc się na biodrach.
Był doskonale zamaskowany, piersi miał tak wydatne, że wprowadziło to w błąd rodzonego brata. Chciał dotknąć ponętnego gorsu.
— Precz z rękami! — zawołał pątnik. — Ta piękna dziewczyna nie dla ciebie. Wiedz, że jest ona zaręczona z tym oto pasterzem. A że im spieszno przespać się razem, przeto przyszliśmy prosić obe-