Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bia się ponownie miazgę i otrzymuje prawie tę samą ilość oliwy, co w pierwszem prasowaniu. O, w Rusillonie ludzie są zacofani, producenci za mało oświeceni i skrępowani odwieczną rutyną. Opierając się na tem Sabardeilh począł rozwijać utopię nowego, złotego wieku, przez wiedzę i Republikę mogącego zrealizować się kiedyś. Ale tymczasem należało przystąpić do drugiego prasowania tak zwanego: »tourn’u«. Na komendę kierownika hełm prasy począł zwolna zesuwać się na rząd koszów już przygniecionych olbrzymim ciężarem dylów dębowych. Dwaj pomocnicy, chłopy muskularne chwycili drąg, który osadzony w mufie śruby wprawiał w ruch machinę. Z wyprężonemi rękami i nogami, z ciałem podanem naprzód pchali z całej siły. Ale śruba ani drgnęła. Ponowili wysiłek, rzucili się na drąg z wściekłością — daremnie.
— Człowiek do pomocy! — rozkazał kierownik.
Równocześnie Jep i Galderyk stanęli. Nie spotkali się od kilku dni, gdyż jeden był zajęty w kuźni, a drugi w polu, zresztą unikali się wzajemnie. Wstyd im przytem było zdradzać się przed innymi z zazdrością, która ich gryzła. Ale w oczach Bepy chcieli się pokazać, przeto poskoczyli ku sobie jak dwa koguty, gotowi nawet bić się.
Galderyk chwycił już za drąg.
— Obejdzie się bez ciebie! — rzekł, odsuwając młodszego brata.