Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niebawem były gotowe, należało je teraz upiec.
Dragon i Jojotte pilnowali z uwagą, by operacya ta odbyła się wedle wszelkich reguł.
Jep śledził ruchy Bepy. Stała ona teraz pochylona nad żarem, a odblask płomienia barwił jej policzki i biegał po czarnych włosach. Ale nauczyciel nie biorący udziału w tych przygotowaniach, snuł dalej swą myśl, problem organizacyi wojskowej.
— Czego nam najbardziej potrzeba — mówił do Jepa — to milicyi narodowej, uświadomionych bagnetów. Pomyśl tylko; bierne posłuszeństw o kasarniane przez całych siedm lat, czyż to nie absurd? Przestaje się być obywatelem, nie jest się człowiekiem, gdy się stamtąd wychodzi. W szkole raczej należałoby wybierać rekruta. Weźmy na przykład Katlar. Mamy tu dzielnego starca, weterana armii rewolucyjnej... myślę tu o ojcu Malhibern..., prawdę powiedziawszy, wyszedł nieco z wprawy, ale zawsze jeszcze umie dosyć, by wyuczyć, wymustrować naszych malców i podrostków. Godzina, podczas rekreacyi... wystarczyłoby w zupełności. Ja czuwałbym nad rygorem, a w dni uroczystych obchodów narodowych odbywalibyśmy przegląd naszych młodocianych wojsk. To byłoby wspaniałe.
Błyskawica entuzyazmu mignęła na uroczystem i naiwnem obliczu nauczyciela. Zjawy nowego, lepszego porządku społecznego, szczęśliwości ogólnej, pojawiły się przed oczyma jego duszy. Widział się prawodawcą, mędrcem tchnącym w tłumy idee