Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dego łba jak ja. Od czasu jak tu jest zmizerniała strasznie!
— Myślę, że to ją uzdrowi — rzekł Bernadach.
Wyciągnął z kieszeni list Jepa i wręczył go Bepia:
— Masz, czytaj, sądzę, że i pani Sabardeilh posłucha.
Bepa poczęła czytać głośno, spokojnym głosem, ale gdy przyszła do miejsca, gdzie była mowa o jej ciąży, głosu jej zabrakło i ukryła twarz w dłoniach.
— Cóż to takiego! Co ci jest? — spytała stara dama.
Bepa milczała. Bernadach tedy odpowiedział za nią:
— Nic wielkiego, ot tak sobie... nie pierwszej jej się to przytrafiło. I cóż z tego, że nie czekała na pozwolenie mera i proboszcza, by... pani pojmuje... no i w skutek tego...
Potworny człowiek roześmiał się jakby szło o bagatelę.
— Czy to prawda? — spytała dama. — A mała kłamczyni, widzę już od kilku tygodni, że mizerniejesz z każdym dniem, martwię się tem, wyglądasz, bowiem jak pigwa... ależ ja głupia!... hm, skądże zresztą miałam wiedzieć?...
— Wiecie jak do tego przyszło? — tłumaczyła się Bepa. Chciałam skłonić Jepa do ucieczki, chcia-