Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rondem... Nauczyciel górnym stylem, a naiwnie opisywał swe czyny, słowa i giesty nawet, od czasu podróży swej z Prades do Perpignan, owej prawdziwie krzyżowej drogi, osmuconej jeszcze bardziej złem przyjęciem ze strony mieszkańców wiosek przez które wiodła. Przyjaciele wczorajsi, odwracali głowy dzisiaj, dawni »bracia« wypierali się w żywe oczy. Przybył do Perpignan w sam karnawał. Maski tłumnie otoczyły wózek więzienny i tańczyły dokoła rzucając ofierze przemocy dwuznaczniki i obelgi. O niewdzięczności! o ciemnoto ludu! Potem następowały szczegóły o instalacyi w cytadeli, o regulaminie więziennym. Surowość bezlitośna tam panowała. Za lada słówko, za najlżejszą uwagę zaraz kajdany, celka ciemna. I gdyby to jeszcze wszyscy więźniowie byli w porozumieniu i zgodzie! Ale niestety, w ich liczbie byli też ludzie podli, zdrajcy, fałszywi przyjaciele, gotowi zawsze do denuncyacyi na niekorzyść towarzyszów niedoli, wzamian za dodatkową racyę wina, szczyptę tytoniu! Na szczęście Jepa wsadzono do tej samej kaźni, mogli więc rozmawiać o wsi, o Bepie, o Aulari. Pewnie im tam w kuźni nieraz dzwoni w uszach. Mają nadzieję w lepszą przyszłość i wierzą w to, że danem im będzie powrócić do Katlaru. Taksamo wierzyli silnie w postęp i w niedalekie zapanowanie sprawiedliwości.
Bepa czytała, a przerywały jej wykrzyki rozczulenia wydawane przez Aulari i złorzeczenia